Czas podsumowań w zasadzie już minął… styczeń powinien jawić nam się w nowych perspektywach oraz klarujących się planach i wyzwaniach na bliżej nieokreśloną przyszłość nowego dwa tysiące dwudziestego drugiego roku. Miniony rok nie był typowym biegowo-startowym sezonem podporządkowanym tylko i wyłącznie treningowo pod starty w zawodach… robienie formy, dobrych czasów i dreptania kilometrów… bo jak wiadomo, żeby były wyniki to swoje i tak trzeba nabiegać. Tak czy siak… aby nie zostawiać pustej karty na łamach bloga pod dwa tysiące dwudziestym pierwszym, rozliczymy ten stary... znoszony jak stare spodnie rok i wrzucimy na dno szafy. Kto wie? Może kiedyś... patrząc z innej perspektywy, docenimy to, co dziś jest bezpowrotnym zlepkiem zdarzeń zawieszonych w przestrzeni czasu ostatnich dwunastu miesięcy minionego roku.
Początek minionego roku nie zapowiadał odstępstwa od normy... kontynuacja i po krótkim odpoczynku podtrzymanie formy z solidnie wybieganego roku dwudziestego, który pomimo swojego pandemicznego charakteru wcale nie był takim złym rokiem, jakby się miało wydawać. Pomijając fakt... iż pomimo nie robienia sobie nadziei i wielkich planów biegowo-startowych, czego nie mogę powiedzieć o roku dwudziestym, w którym cały świat i branża biegów masowych doznała szoku i zarazem nasze osobiste cele również, które jak wiadomo, są nośnikiem motywacji do działania. Cała ta sprawcza para podtrzymująca nas przy formie znikła jak cele, które gdzieś zatarły się na horyzoncie. Pojawiło się zmęczenie... i dolegliwości zdrowotne, których wcześniej nie było bądź nauczeni stawiania czoła fizycznym i psychicznym wyzwaniom po prostu je ignorowaliśmy.
Rok dwa tysiące
dwudziesty pierwszy to 1720 nabieganych kilometrów w 123 odbytych
treningach... średnio dwa razy w tygodniu, które raczej przypominały
wolne i swobodne wybiegania aniżeli mocne i solidne jednostki
treningowe, pomijając początek i jesień minionego roku, gdzie udało się
wskoczyć na wyższe obroty i nabiegać coś mocniejszego. Pod względem
nabieganych kilometrów rok nie był zupełnie stracony... rower i piesze
wędrówki, po bliskich i dalszych okolicach naszego regionu, uzupełniły
to z nadwyżką, czego nie udało się wybiegać... i przede wszystkim,
odświeżył umysł... który miesiącami i latami był katowany tymi samymi
utartymi ścieżkami biegowymi. Miniony sezon to tylko jeden... i zarazem
jedyny, bardzo wymęczony start w dziesiątej jubileuszowej edycji biegu
Carbo w Pszczynie, o czym możecie przeczytać w relacji na blogu... link
pod spodem.
Dekada z biegiem Carbo w Pszczynie… relacja 2021 [link]
Ponadto miniony rok to trzydzieści sześć tysięcy pięćset dziewięćdziesiąt pompek i dziewięć tysięcy sto czterdzieści jeden podciągnięć na drążku w ramach mojego wyzwania Push-Up/Pull-Up Morning Challenge, które ciągnę już od dwa tysiące osiemnastego roku. Co to takiego? Ano nic innego jak poranny rozruch polegający na zrobieniu minimum stu pompek i max podciągnięć na drążku... jak na razie moje życiowe maksy w tym wyzwaniu to sto dwadzieścia trzy ugięcia i prostowania ramion w podporze przodem i dwadzieścia dziewięć podciągnięć na drążku bez kippingu. Cytując klasyka... „Trenera oszukasz. Znajomych oszukasz, ale… siebie nie oszukasz”.
fot. MG FOTO Grucka |
Dobrze już było... teraz może być tylko gorzej bądź lepiej niż jest. Nowy rok może być bardziej nieprzewidywalny od poprzedniego... mimo wszystko, dobrego biegania, niegasnącej pasji i przede wszystkim końskiego zdrowia oraz radości z pokonywania kolejnych niewymuszonych kilometrów... realizujcie plany i spełniajcie marzenia w Nowym Roku.
Z biegowym…
Piotr Czesław Tomczyk/WRsC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz