Przeglądając zdigitalizowane rekordy wspomnień zapisane na komputerowych
dyskach, natknąłem się na folder lublinieckiego biegu katorżnika roku
siedemnastego. W nim zdjęcia, tabele wyników, ukradkiem spisane
notatki... jakaś mapa ze śladem trasy. Miał być tekst... wszystko na to
wskazuje, relacja z tego brudnego biegowego przedsięwzięcia, w którym
przyszło brać mi aktywny udział, ale jakoś z przyczyn dziś nieznanych do
tej pory nie powstał. Choć minęło już kilka lat od mojego startu w tej
legendarnej już imprezie, wspomnienia wracają jak bumerang... stają się
wyraziste, nabierają kształtu a w nozdrzach nosa czuć zapach
lublinieckiego mułu i szlamu, który pokrywał każdy centymetr mojego
ciała.
Legenda lublinieckiego biegu katorżnika narodziła się w
2005 roku, na którego to starcie stanęło wtedy pięćdziesięciu
zawodników. Impreza z biegiem lat przyciągał coraz to większe rzesze
śmiałków, którzy chcieli się sprawdzić i zmierzyć z trasą lublinieckiego
biegu, wzorowanego po części na selekcji kandydatów do jednostek
specjalnych. Bieg organizowany jest przez społeczników z Wojskowego
Klubu Biegacza META, czyli m.in. przez byłych i obecnych żołnierzy
Jednostki Wojskowej Komandosów w Lublińcu, która jest też
współorganizatorem tej niezwykłej przesiąkniętej adrenaliną i błotem
imprezy. Impreza swojego czasu doczekał się swoich naśladowców, których w
Polsce wyrosło jak grzybów po deszczu, co utrwaliło poczucie, że
lubliniecki katorżnik jest tylko jeden, jedyny... niepowtarzalny.
![]() |
Jezioro Posmyk... start i teatr działań ! |
Bieg od samego początku swego istnienia rozgrywany jest w pod lublinieckim Kokotku na Górnym Śląsku. Bazą imprezy jest ośrodek wypoczynkowy „Silesiana” zlokalizowany nad samym jeziorem Posmyk a teatrem działania, na którym prowadzona jest trasa lublinieckiej legendy, są okoliczne lasy, jeziora, bagna i trzęsawiska. Na marginesie dodam, że sam ośrodek powstał w latach 60. XX wieku i przeznaczony był dla pracowników przedsiębiorstwa zajmującego się budową szybów górniczych. Był jednym z wielu tego typu ośrodków istniejących w PRL-u, gdzie czas zatrzymał się, a dziś jest tylko reliktem tamtych czasów.
![]() |
Jezioro Posmyk... |
Jako że załapałem się na udział w Galerniku, start drużynowy w czteroosobowym składzie, który planowo miał ruszyć punktualnie o godzinie 13-stej po południu tego sobotniego dnia 12 sierpnia, uzbrojony w wampirki i srebrnego duct tejpa, taśmę do zabezpieczenia butów przed wciągnięciem w bagno, wraz z kibicami... mamą i siostrą, ruszyliśmy w drogę do podlublinieckiego Kokotka na spotkanie z przeznaczeniem. Po przyjeździe na miejsce... parking na polance i kierunek biuro zawodów po odbiór pakietu. Pakiet standard... bawełnianą grubą koszulkę z legendarną maksymą biegu „katuje, upadla i miesza z błotem” mam do dziś.
![]() |
Za pakietem w biurze zawodów... |
Co ciekawe, w nocy z 11 na 12 sierpnia roku siedemnastego przez województwo śląskie przeszły gwałtowne burze i nawałnice, duże starty odnotowano również m.in. w powiecie lublinieckim, co nie powstrzymało organizatorów przed dalszą organizacja biegu, a chodziły takie słuchu, że bieg może być odwołany. W rowach melioracyjnych przybyło wody i bagna, a na trasie pojawiło się mnóstwo połamanych konarów, powalonych i wyrwanych z korzeniami drzew. Natura przysporzyła organizatorom kłopotu, który podniósł niespodziewanie poziom trudności trasy, z którą musieli się zmierzyć wszyscy uczestnicy trzynastej edycji biegu.
![]() |
źr. biegkatorznika.pl |
Start usytuowany był na plaży tuż przy betonowym nadbrzeżu jeziora Posmyk... później już tylko woda i droga przez szuwary. Co ciekawe, trasa trzynastej edycji biegu katorżnika biegła przez trzy jeziora... Posmyk, Kokotek Drugi i Kokotek Pierwszy co było na tamte warunki ewenementem, gdyż w Kokotkach było na tyle wody, by puścić przez nich ludzi. Wracając na trasę... po jeziorach na zmianę rowy, błoto, woda, więcej rowów, więcej błota i tak praktycznie przez 13 kilometrów trasy, która po nocnych nawałnicach, jak wyże już wspominałem, nieznacznie, ale jednak, przybrała odmienny charakter od tego pierwotnego, planowanego przez organizatorów. W całej tez zabawie najgorsze było to, czego nie było widać gołym okiem... te wszystkie zatopione w bagnie konary i korzenie, które były potencjalnym zagrożeniem dla brodzących po pas w błocie. Trzeba było ostrożnie macać, by nie rozwalić sobie o byle korzeń nóg. Poza tym ślisko i mokro... szlam i błoto, które tak mocno przywierało do obuwia, że czasem nie można było ustać w miejscu a co dopiero wyjść z rowu melioracyjnego, głębokiego na mn.w. półtora metra, które czasem stawało się niemożliwy, bez wsparcia drugiej osoby.
Oprócz przeszkód,
które zgotowała nam natura i człowiek swą działalnością, na trasie biegu
było kilka przepustów, molo, na które trzeba było się wspiąć i
efektywnie skoczyć w doń, nawiasem mówiąc… płycizna jeziora w tym
miejscu dyktowała rozsądek i efektywne zejście z molo do wody, i kilka
przeszkód zbudowanych przez organizatora, zlokalizowanych na końcówce
trasy i przed samą metą. Tam akurat straciłem dobre 10-15 minut stojąc w
kolejce, zresztą zebrał się tam niezły tłum katorżników, gdzie, co
poniektórzy uczestnicy biegu, mieli problem z przeczołganiem się pod
prowizorycznym dachem z drewnianych belek i wyjściem górą przez oponę. O
puszczaniu harpaganów z późniejszych fal nie wspomnę. Potem już tylko
metry finiszu na molo... ostatni skok przez kawał leżącej kłody i
jesteśmy na mecie. Tam upragniona podkowa, która po takiej wyrypie ciąży
jeszcze mocniej, a niejeden kark zgiął się pod jej ciężarem, symbol i
pamiątka tego niepowtarzalnego biegu... biegu tylko z nazwy.
![]() |
fot. Mariusz Kieslich |
Jak wspominałem wyżej, trzynastą edycję biegu katorżnika biegliśmy drużynowo w czteroosobowym składzie w tzw. Galernik TEAM, reprezentując Quady Bielsko, firmę z branży motoryzacyjnej. Pomimo braku planu i taktyki... po krótkim i szybkim zapoznaniu się z pozostałymi członkami drużyny, doszliśmy do wniosku, że trasa sama nas zweryfikuje i dobierze dwójkami. Tak się stało. Drużynowo z 262 punktami karnymi, zajęliśmy 11 miejsce na 49 drużyn, także chyba aż tak źle nie było, mogło być tylko lepiej. Na marginesie dodam, że pierwsze trzy drużyny pokonały trasę w granicach 02:30 - 02:50 minut, gdzie najlepsza drużyna z 20 punktami karnymi (15 Giżycka Brygada ZMECHANIZOWANA) zajęła pierwsze miejsce.
1. 15 Giżycka Brygada ZMECHANIZOWANA - 20 punkty karne
2. JWK war dogs - 33 punkty karne
3. CSWLąd POZNAŃ - 45 punkty karne
11. QUADYBIELSKO.PL - 262 punkty karne
Skład drużyny…
Kosmala Piotr (3221), Czechowice-Dziedzice - 03:19:33 (45)
Sromek Dawid (3224), Bystra - 03:19:43 (46)
Tomczyk Piotr (3223), Piasek - 03:41:09 (78)
Szostak Paweł (3222), Czaniec - 03:46:38 (93)
Indywidualnie
w klasyfikacji drużynowej (Galernik TEAM) na 215 sklasyfikowanych
uczestników rywalizacji, uplasowałem się (Piotr Tomczyk) na 78 miejscu,
pokonując nieco ponad trzynastokilometrową trasę w 03:41:09 s. W
klasyfikacji Open trzynastego biegu katorżnika, start godz. 13:00, na
222 sklasyfikowane osoby byłym 77. Skąd ta różnica... nie wiem, trzeba
by zapytać organizatora.
![]() |
Kolejka, o której wspominam w tekście wyżej... |
Poniżej trochę statystyk z oficjalnej strony www biegu...
Cyfry w Katorżniku:
Zanotowano dwa rekordy w długości pokonywania trasy: mężczyźni - 7:21:26 panie - 7:54:49
1661 - nadanych numerów|
1525 - odebranych numerów
1424 - osoby wystartowało
1395 - ukończyło Katorżnika (w tym 70 z 6 krajów)
4 - odwiezienia na SOR
3 - rozległe rany szyte
4 - omdlenia
17 - skręceń stawów
1 - uraz barku
75 - hipotermii
14 - pijawek
setki zranień, otarć i stłuczeń
4 zgubione zegarki
4 osobom buty wydarło bagno w tym jednemu mikrusowi.
Jak sami widzicie... „przemiał” tkanki ludzkiej na takiej powierzchni ogromny. Nic dodać, nic ująć.
Słowem zakończenia dodam, że udział w tej imprezie był dla mnie ciekawym doświadczeniem, choć wcześniej brałem już udział w podobnym biegu, który był raczej wzorowany konwencją na lublinieckim katorżniku, ale pod względem organizacyjnym wychodził bardzo słabo. Przyznam, że nie jest to moja ulubiona forma biegowej wyrypy i jednak wole klasyczne biegi przełajowe czy też crossowe po leśnych ostępach, duktach i ściekach. No i oczywiście klasyczna uliczna dyszka… Pamiętać należy też, że jest to świetna zabawa i sposób na rozerwanie i odciągnięcie, choć na chwilę, od codzienności spraw życia doczesnego.
„Katuje, upadla i miesza z błotem”... wszystkich bez różnicy, natura w swej „najczystszej” postaci weryfikuje i poddaje testowi naszą wolę i hart ducha.